niedziela, 3 lutego 2019

19

Pokpiłam sprawę całkowicie. Generalnie zapuściłam się na maksa. Wiem, że to nie wymówka, ale mój 56 letni organizm mi tego nie ułatwia. Fakt mało się ruszam, a lekarze jeszcze mnie dobili tabletkami na cholesterol, które okazało się powodowały u mnie skutki uboczne w postaci miopatii, a co za tym idzie stan zapalny przyczepu achillesa. Przez pół roku ruszałam się jeszcze mniej, bo każdy krok sprawiał mi okropny ból. Rehabilitacja, masaże, laser, ultradźwięki, krioterapia, jonoforeza, okłady z maści borowinowej, oczaru, moczenie w morskiej wodzie, smarowanie voltarenem, olfenem...nic nie pomogło. Boli. Efekt? 83,9 kg.

31 stycznia po 8 miesiącach udręki, postanowiłam, że od 1 lutego przestaję jeść.
Głodówka mi tylko została. W moim życiu miałam 3 głodówki.
1) Pierwszą wymógł organizm. Miałam 36 lat, nieżyt który powodował, że nawet przełknięcie wody powodowało ból jakbym połykała drut kolczasty. Trwała 7 dni. Schudłam 7 kg. Z rozmiaru 40 na 38
2) Druga świadoma dla schudnięcia, miałam chyba 49 lat. Głodówka 4 dniowa. Męczyłam się strasznie. Ledwo wytrzymałam. Coś tam schudłam.
3) Trzecia 10 dniowa. Mam 54 lata, schudłam chyba 8 kg, męczyłam się każdego dnia, strasznie chciało mi się jeść i byłam osłabiona. Do wagi poprzedniej wróciłam bardzo szybko.

Teraz 4 moja głodówka, mam zamiar do tego inaczej podejść. Po pierwsze, mój organizm zaczął odmawiać posłuszeństwa, nadciśnienie, problemy z oddychaniem, kontuzje. To wszystko między innymi z powodu wagi. Czas ratować siebie. Inna motywacja mam nadzieję.
Zaczęłam 1 lutego, dziś 3 dzień o wodzie. Waga spadła o 3,4 kg. Ciśnienie na razie wciąż skacze.
Ale zmalał lekko ból pięty i jakby lekko puściło napięcie ścięgien.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz